Przy tej pocztówce należałoby wyjaśnić dlaczego królik przebrany za choinkę stanowi dla mnie tak wielką gratkę. Kiedy miałam 14 lat bardzo chciałam królika, jednak moja mama doświadczona przykładami z moimi poprzednimi zwierzętami nie chciała się na to zgodzić. Nie byłam zbyt obowiązkową nastolatką, ciągle gdzieś wychodziłam, śwince morskiej zmieniałam trociny raz w tygodniu co dawało dość nieprzyjemne efekty zapachowe. Przez 4 lata moja królicza miłość zamknięta była w świecie zdjęć i forów internetowych. Dzisiaj nie żałuję, dzięki temu dowiedziałam się o królikach wszystkiego czego powinnam zanim go kupię. Wiem, że to nie taki łatwy orzech do zgryzienia prawidłowo wychować królika i dać mu prawidłowe warunki życia. Kiedy miałam te 14 lat wydawało mi się, że królik to taka świnka morska z uszami. Teraz wiem, że to raczej kot, który nie miauczy. Króliki mają swoje humorki, swoje widzimisię. Nie każdy królik jest taki sam, nie każdy lubi gdy się go bierze na ręce, nie każdy gdy się go tarmosi po głowie.
Kiedy dowiedziałam się, że mogę adoptować królika przyznam szczerze, że nie myślałam jeszcze o tym, jak dobrze jest pomagać zwierzętom. Kwestie finansowe miały dla mnie większą wagę. Choco była wysterylizowana (co jest dość drogim zabiegiem), była nauczona higieny i troszkę już odchowana. Nie była maleństwem, ale była przepiękna. Kiedy zaczęłam czytać historię tych często katowanych uszaków dostrzegłam, że tak samo jak psy w schronisku, tak i te niepozorne króliki potrzebują pomocy.
Po adopcji Choco zainteresowałam się więcej Stowarzyszeniem Pomocy Królikom, przez pewien czas byłam wolontariuszką przeprowadzającą rozmowy przedadopcyjne, stanowiłam również dom tymczasowy dla niektórych królików.
Potem wszyscy już wiedzieli, że Sonia to ta, co ma świra na punkcie królików. Ludzie zgłaszali się do mnie z pytaniami, niektórzy z prośbą o pomoc bo widzieli gdzieś króliki, które nie mają dobrego życia. W ten sposób trafił do mnie Lilo, początkowo znany jako Lilith ponieważ dopiero przy kastracji okazało się, że to chłopiec ;) Lilo przez 2 lata trzymany był w klatce, w której nie mógł zrobić nawet dwóch kroków, nie miał imienia, był wychudzony a jedno z jego oczu przechodziło poważną infekcję co mogło doprowadzić do ślepoty. Początkowo był u mnie tymczasowo, pokochałam go jednak tak samo jak Choco i został z nami.
A sama pocztówka prezentuje się przeuroczo: